wtorek, 15 listopada 2016

Rzecz o macierzyństwie w zderzeniu z rzeczywistością

Długo nie pisałam. Ogarniałam rzeczywistość. Cały czas mam wrażenie, że to tylko sen. Już w szpitalu dopadło mnie małe Baby Blues. Cały czas płakałam, mój partner owszem wspierał mnie, ale jako mężczyzna wyjątkowo wrażliwy, źle znosił moje poporodowe warknięcia i humory i najzwyczajniej w świecie się na mnie obraził. Dopiero ogarnął się, gdy zobaczył mnie płaczącą nad Groszkiem przy zmianie pieluchy. Już powoli układa się coraz lepiej. Mamy lepsze i gorsze dni, mam wrażenie, że uczymy się siebie na nowo. Będzie dobrze. Musi być.

Ale do rzeczy... Ja w nowej rzeczywistości? Cóż... Nie jest łatwo. Groch jest bardzo wymagającym dzieckiem, mama bez niego siku spokojnie nie zrobi, bo jest dramat. Na wszystko reaguje głośnym płaczem i gdy myślę, że już mam na niego jakiś trik, to on zmienia upodobania i metodę trzeba zmienić. Chciałam wprowadzić tzw. rutynę dnia, aby móc chociaż włosy umyć, nogi ogolić, jakoś wyglądać, bo aktualnie bliżej mi do zombie o zapachu rozkładającego się ciała niż do człowieka. Jak tylko znikam z zasięgu wzroku Grocha to jest krzyk, pisk i histeria.