wtorek, 15 listopada 2016

Rzecz o macierzyństwie w zderzeniu z rzeczywistością

Długo nie pisałam. Ogarniałam rzeczywistość. Cały czas mam wrażenie, że to tylko sen. Już w szpitalu dopadło mnie małe Baby Blues. Cały czas płakałam, mój partner owszem wspierał mnie, ale jako mężczyzna wyjątkowo wrażliwy, źle znosił moje poporodowe warknięcia i humory i najzwyczajniej w świecie się na mnie obraził. Dopiero ogarnął się, gdy zobaczył mnie płaczącą nad Groszkiem przy zmianie pieluchy. Już powoli układa się coraz lepiej. Mamy lepsze i gorsze dni, mam wrażenie, że uczymy się siebie na nowo. Będzie dobrze. Musi być.

Ale do rzeczy... Ja w nowej rzeczywistości? Cóż... Nie jest łatwo. Groch jest bardzo wymagającym dzieckiem, mama bez niego siku spokojnie nie zrobi, bo jest dramat. Na wszystko reaguje głośnym płaczem i gdy myślę, że już mam na niego jakiś trik, to on zmienia upodobania i metodę trzeba zmienić. Chciałam wprowadzić tzw. rutynę dnia, aby móc chociaż włosy umyć, nogi ogolić, jakoś wyglądać, bo aktualnie bliżej mi do zombie o zapachu rozkładającego się ciała niż do człowieka. Jak tylko znikam z zasięgu wzroku Grocha to jest krzyk, pisk i histeria.

wtorek, 13 września 2016

Rzecz o badaniach w ciąży

Liczba badań w ciąży, wizyt lekarskich jest histerycznie przesadzona. Szczerze mam już dosyć. Po jaką cholerę badania w kierunku HIV, Hbs wykonuje się dwukrotnie? Jeśli na początku robiłam badania i wszystkie były w porządku, to po co je potem powtarzać? Jeśli nie miałam żadnych ryzykownych kontaktów seksualnych, nie wychodziłam praktycznie z domu, nawet u kosmetyczki nie byłam. Absurd! Poza tym prawda jest taka, że jak idzie się do szpitala, to pacjenta i tak traktuje się jak osobę potencjalnie chorą, więc te wszystkie badania można sobie wsadzić w ciemne i wilgotne miejsce. Matka sprawdza czy nie ma WZW B, okazuje się, że nie ma, a i tak jej niemowlaka już chcą szczepić w pierwszej dobie, pomimo braku ryzyka zarażenia. Po co?

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rzecz o rogalu do spania

Rogal wydawał mi się długo, długo rzeczą zbędną w mojej sypialni. Myślałam sobie: "nie wysypiam się najlepiej, ale wytrzymam jeszcze te cztery miesiące". Jednak nie dałam rady. 
Zamówiłam pierwszy lepszy na allegro z firmy My Baby Love - "190 cm niebieski rogal w kropki XXL". Na allegro sklep prowadzi działalność pod nazwą club-baby. Troszkę czekałam na przesyłkę, bo aż siedem dni, więc zdążyli mnie nieco zdenerwować, zwłaszcza, że na stronie czas wysyłki określili do trzech dni. No, ale dzielnie wytrwałam. Trochę ich mailowo opieprzyłam, jak to niewyspana kobieta w ciąży potrafi...

Rzecz o "przyjaciółce" cukrzycy II

Nie mam żadnej cukrzycy ciążowej. Taa daam. Chyba nigdy nie miałam, pomimo kiepskiego wyniku krzywej cukrowej. Zakupiłam glukometr, aby obserwować glukozę po jedzeniu. Parametry na czczo i po jedzeniu wychodzą wszystkie odpowiednie, niezależnie od tego, co zjem z listy produktów "ok" i "fe". Nawet po dużej porcji lodów śmietankowych normy cukru są prawidłowe.
W każdym razie zaczęłam się lepiej odżywiać. To na plus. Mniej słodyczy, mniej białego pieczywa, mniej smażonego i tłustego. Efekt 3 tyg. diety przeciwcukrzycowej to 2 kg mniej

środa, 3 sierpnia 2016

Rzecz o "przyjaciółce" cukrzycy I

Czuję się dzisiaj jak kupa gówna z przewagą kupy... Można by się zastanowić jaka jest różnica między jednym, a drugim. Otóż moim zdaniem gówno jest jednak bardziej zwarte. A kupa, jak to kupa, taka niewyraźna trochę i mało konkretna.
Pochorowałam się. Nic nowego, od początku ciąży byłam chora już jakieś pierdyliard razy. Morfologia od początku była do dupy. Wyrok: anemia ciążowa. I nie ma takiej ilości żelaza, którego połknięcie spowodowałoby polepszenie wyników. Marzy mi się jeden dzień bez cieknącego nosa.
Jeszcze dowiedziałam się w zeszłym tygodniu, że mam cukrzycę ciążową.

czwartek, 21 lipca 2016

Rzecz o sikaniu

Czy ja tak na poważnie? Czy ona serio będzie pisała o sikaniu? Ano serio! Najseryjniej. Nic co ludzkie nie jest mi obce. A sprawa płynąca, tfu niecierpiąca zwłoki.
Od początku ciąży sikam jakby mnie sam diabeł opętał. W drugim trymestrze trochę się uspokoiło, ale teraz... teraz to się zastanawiam czy nie przenieść się na pozostałe trzy miesiące do toalety, bo sikam, co 15 minut. To jest szaleństwo! Ledwo wyjdę z łazienki, to już muszę wracać. Tak się nie da żyć. Czy leżę, czy chodzę, czy stoję na głowie sikać chce mię się cały czas. Boję się wychodzić z domu na zakupy czy nawet na mały spacer z psem, a o dłuższym to mogę pomarzyć.
Są porady na wszystko. Na zgagę, bezsenność, ból kręgosłupa, a na sikanie jest jedna porada "urodzić, to przejdzie". A jakby tak sobie przypiąć cewnik? Ech... Żałuję, że nie żyję w czasach średniowiecza, gdzie damy w długich sukniach sikały tam gdzie stały.
I jeszcze taka ciekawostka apropos sikania i stwierdzania ciąży. Wiecie, że ok. XVI wieku istnieli tzw. "sikający prorocy", którzy wróżyli można by powiedzieć z moczu kobiety? Dokładniej rzecz ujmując oceniali mocz pod kątem jego zabarwienia i właściwości, a niektórzy podobno mieszali go z winem poddając obserwacji i na tej podstawie stwierdzali ciążę, lub jej brak.
Ciekawostką jest również to, że za pierwszy test ciążowy i to skuteczny w prawie 70%  służyło sikanie na zboże, a konkretnie na pszenicę i jęczmień. Jeśli pierwsza wykiełkowała pszenica, to można było spodziewać się, że urodzi się chłopiec, a jeśli jęczmień to dziewczynka, a jeśli nic nie kiełkowało, to nie było czego i kogo się spodziewać, tylko próbować dalej. Tacy to mądrzy byli Egipcjanie. Dodam, że eksperyment przeprowadzony w latach sześdziesiątych ocenił skuteczność tej metody właśnie na 70%, bo zbadali nawet mocz mężczyzn, i jak można się domyślać nic po nim nie kiełkowało. I co? Zatkało kakao?

Stało się. Będę mamą...

Radosna twórczość mojego męża
Tak, tak... Dotarło do mnie. Będę mamą. Dotarło wraz z ciężkością oddechu i kaczym chodem. I pomyślałam sobie, że już nic nie będzie takie jak dawniej.
Gdy dowiedziałam się siedem miesięcy temu o ciąży przeżyłam szok, no dobra, delikatny szok. W końcu kobieta po trzydziestce, która regularnie współżyje ma schowane gdzieś tam z tyłu głowy, że "z tego może być dziecko". Wchodziłam właśnie od paru mięsiecy powoli w nowy związek, więc nie był to najlepszy czas na zakładanie rodziny, ale stało się. Aktualnie słowo "powoli" zupełnie wykreślam z mojej rzeczywistości. Czy się cieszę? Przeogromnie! Choć macierzyństwo nigdy nie było moim marzeniem, a od dzieci stroniłam jak mogłam, no dobra, nawet słowo 'nie przepadałam' nie będzie nadużyciem, to cieszę się ogromnie z tego, że będę mamą. Moje szczęście wynika również z tego... bo jak się okazało... Mam przy sobie wspaniałego i wyrozumiałego faceta, takiego uszytego na miarę, dzieki któremu doświadczyłam i doświadczam każdego dnia czym tak naprawdę jest miłość. Moje życie jakoś tak nabiera całokształtu i... sensu.  Oczywiście jest też wiele obaw, hormony w ciąży dają mi nieźle popalić, stałam się niesamowicie płaczliwa i drażliwa, ale o tym w późniejszym wpisie, bo ten niech stanowi swoisty wstęp i powitanie.
Jak ja się tutaj znalazłam i jaki będzie cel tego bloga? Otóż nie wiem. Obudziła się we mnie wraz z syndromem wicia gniazda potrzeba stworzenia małego pamiętnika. Myślałam już o tym wcześniej, ale jakoś tak za każdym razem próba zostawała zaniechana. Do dzisiaj.

A że jest późno, prawie północ, to też specjalnie nie będę się rozpisywać, aby zanadto nie rozbudzić mózgu, ostatnio mam problem z bezsennością. A to nie takie ułożenie, a tu jakiś taki lęk nocny, a to setki myśli, a to nowy pomysł na nowe ubranko dla bąbla, a to nagła potrzeba kupienia laktatora na allegro, bo ktoś wygrał w konkursie i sprzedaje po okazyjnej cenie plus smoczek uspokajający gratis, funkiel nówka normalnie. I jakby ktoś tu trafił z problemem bezsenności to polecam:
- melisę
- ciepłe mleko
- utwory Korteza puszczane ciuchutko do uszka.

Nie polecam:
- używania komputera przed snem
- myślenia o porodzie (wiem, wiem... cholernie ciężkie w realizacji).

A zatem zgodnie z moimi radami wyłączam komputer i idę przyrządzić napar z melisy.